Na wstepnie dziękuje za ta liczną obecność na misji.
Podsumowanie:
Atak został przeprowadzony zgodnie z planem, zadaniem było przejęcie statków transporotwych , zniszczenie chińskiej navy i przejęcie lotniska. Po cieżkich bojach lotnisko zostało przejęte, relacja kapitana Johna "Medyk" Kovalsky:
"Po wyładowaniu komandosów dostali się w ogien nieprzyjaciela, walka była zażarta, mimo przewagi przeciwnika nasi chłopcy się nie cofali jednak wynik był z góry przesądzony. Mój UH-1 zaczął obrywać, wiedziałem że albo teraz odlece albo już tego nie zrobie, czekałem az chłopcy się wycofaja, jandak tego nie zrobili. Po tym jak ostatni oberwał nie miałem już innego wyjścia jak podnieśc maszynę i skierować się na lotnisko. Niebo wyglądało przerażająco, przez cała swoją długą karierę czegoś takiego nie widziałem. Ślady walk powietrznych było widać wszędzie, chłopaki zaciekle bronili nas na ziemi przed lotnictwem irańnkim. Irańczycy podnieśli woje F-14, było widać te grupy lecące na naszych pilotów. Widziałem jak Pontiac 4 mimo braku paliwa, mimo już nadwatlonego uzbrojenia zawracją i atakują flight 4 F-14 dając nam na dole czas jak i innym flighta składających się z 4 maszyn jak Pontiac 2 czas na reakcje i pozbycie jednego z flightów F-14. Widziałem jak Hornet porucznika Sebastiana Johnstona "Hawk" zawraca i atakuje jeden flight 4 F-14, angażując przeciwników daje czas, który był w tej chwili tak ważny. I chłopaki z Pontiac 4 i Johnston nie mieli szans z tego wyjść, poświęcili się dla innych, patrzyłem jak hornet porucznika Johnstona spada po oberwaniu, niestety nie było mi dane zobaczyć spadochronu. Powiedziałem sobie że ich poświęcenie nie pójdzie na marne, przejme to pieprzone lotnisko. Udałem się w wyznaczonym kierunku. Widok na lotnisku był straszny, wszędzie walały się trupy irańskich i chinńskich żołnierzy, wraki pojazdów opancerzonych, uszkodzone i spalone F-5, widziałem jedngo pilota spalonego żywcem po tym jak nie mógł się wydostac z kokpitu. NIe tracąc czasu podleciałem do wieży, nagle usłyszałem dzwięk smigłowaca, zadrżałem że to maszyna wroga, jednak okazało się ku mojej radości że to ka-50 kapitana Malcolma Greena "Osa". Dołączył do mnie, wylądowalismy i zauważylismy jeden czołg nie tknięty i gotowy do akcji. Podkradlismy się do niego we dwóch, kapitan Green miał granty, wspielismy się na czołg najciszej jak się da, otwożyłem właz a kapitan Green wrzucił do środa granty, po chwili czołg się zatrząsł i z lufy poszedł dym, i cisza, po tym wszystkim najbardziej przerażająca była ta cisza. Poszliśmy do wieży i przejelismy to lotnisko. Z wieży dzięki przyrządom widziałem jeszcze jak chłopaki z pontiac 2 i 1 walczą z nacierającymi wściekle irańskimi tomcatmi, na szczęscie włączyła sie do walki marynarka, obstawa naszych lotniskowców. Po powrocie do bazy wraz z kapitanem Green udalismy się do dowództwa, tam dopiero zdalismy sobie sprawę z ogromu naszych strat. Wiedzialem że ileś żon, dziewczn, matek będzie opłakiwać tych dzielnych pilotów. Znałem porusznika Johnstona, wiedziałem że ma żone i małego chłopca do roku, przepełnił mnie smutek że ten chłopak nigdy nie pozna swojego ojca. Wówczas pomyślałem, że tak, poraz kolejny odnieslismy sukces, dwa statki zostały przejęte, lotnisko również, ale za jaką cene. Stracilismy pilotów, to byli dobrzy ludzie, stracilismy chłopaków ktorych transportowalismy. Teraz gdy o tym myślę, cena była za wysoka. Najdziwniejsze jest to że po takiej bitwie nastała błoga cisza, na niebie nie było nawet ptaków, nic, cisza, tylko dla tych którzy przeżyli te niebo nie bedzie już nigdy ciche, zawsze w pamięci pozostanie widok nieba rozrywanego zaciekłymi walkami.
Człowiek może wyjść z wojny, ale wojna nigdy nie wyjdzie z człowieka."
Dzowództwo odznaczyło pośmiertnie wszystkich pilotów orderem