Po przetasowaniach przydziału maszyn Mordoszwili odetchnął z ulgą. Timmoszwili wiedział zapewne jak to ustrojstwo uruchomić. Mordoszwili miał co prawda przygotowaną pożółkłą instrukcję poczciwego UH-1, ale wizja nauki uruchomienia z Kubaskim i M*cGrallem imprezującymi "na pace" była mimo wszystko umiarkowanie zachęcająca.
Po początkowych problemach związanych z zupełnie zupełnie innym postrzeganiem świata przez pilota oraz co-pilota (oświetlenie kokpitu), lot Whiskey 3 wystartował z miejsca postojowego w bazie kontyngentu NATO w Senaki. Po kilkudziesięciu minutach sprawnej pracy pewnej ręki Timmoszwiliego oraz nieprzeciętnymi umiejętnościami nawigacyjnymi Mordoszwiliego, Whiskey 3 pewnie wylądował w pobliżu zielonego ładunku. Zgodnie z ustaleniami czekali na pozostałe loty.
Po przyziemieniu Timoszwili ograniczył trochę obroty silnika, dlatego kilka minut później, pomimo ogromnego hałasu w kokpicie, udało się usłyszeć odgłos nadlatującej, kolejnej maszyny. Obaj piloci z przerażeniem obserwowali widok za zaparowaną szybą. Nadlatujący UH-1 wydawał z siebie przerażające odgłosy, silnik dławił się co kilka sekund, z wydechu sypały się iskry, a wiatr miotał nim na wszystkie strony. Znów defekt - sapnął pod nosem Timoszwili - pewnie to znów efekt cięć budżetowych oraz przekroczonych resursów maszyn, pamiętających jeszcze koniec wojny w Wiet... Nie dokończył zdania. Nadlatująca maszyna gwałtownie runęła z wysokości kilu metrów na ziemię, zahaczając tylnym wirnikiem o wielką zaspę. Śmigło ogonowe oderwało się od maszyny i wystrzeliło w pobliski, pogrążony w zupełnej ciemności las.
Mordoszwili zaczął w panice szukać gaśnicy oraz zaczął już rozpinać pasy, gdy po obu stronach obserwowanej maszyny otworzyły się przednie drzwi. Czekaj! Pewnym głosem powiedział Timoszwili, a niemal tym samym momencie z lewej strony rozbitego śmigłowca wypadłą jakaś postać całym ciałem oraz twarzą lądując w głębokim śniegu. Piloci Whiskey 3 obserwowali ten spektakl z niecierpliwością, jednak już po chwili w błyskach świateł oby maszyn zauważyli, iż ręka rozbitka powoli się uniosła, a na jej szczycie można było dostrzec podniesiony kciuk. Niemal w tej samej chwili z prawej strony maszyny, mocno się zataczając, wytoczył się McGrall. Nie było wątpliwości, że to właśnie on - odkąd w Korei został postrzelony, a jakiś pijany chirurg polowego szpitala spartaczył robotę, miał prawą nogę krótszą o dobre kilka cali, co powodowało, iż wyraźnie oraz charakterystycznie utykał. Z trudem obszedł przód rozbitej maszyny, wprawnie chwycił pod pachę Kubanskiego i w drugiej ręce wciąż trzymając jeszcze butelkę Jacka Danielsa zaczęli zbliżać się do maszyny pilotowanej przez Timoszwiliego.
Mordoszwili odsunął drzwi i wpuścił rozbitków do środka. Polecimy z Wami, nasza maszyna musi tu zostać - załadujemy tylko towar - wysapał Kubański. Piloci z trudem załadowali wielką skrzynię, z ledwo czytelnym napisem "rezerwat bobrów" na boku, na pokład śmigłowca. Timoszwili oddał stery Mordoszwiliemu, a sam zajął się przygotowaniem kolejnych drinków dla wszystkich na pokładzie.
Pewnie i stabilnie, maszyna wzbiła się w powietrze, aby po kolejnych kilkunastu minutach dotrzeć w pobliże tamy. Po kilku pokrążeniach oraz krótkim przyziemieniu podczas którego Kubański wybiegł, aby dopytać o drogę stojących na przystanku, zmarzniętych Gruzinów, Timoszwili zadecydował, aby lądować na tamie. Cały czas nie był pewny stanu Mordoszwiliego, więc z wyraźnym przerażeniem, dopytywał czy ten na pewno da sobie radę. Mordoszwili potraktował te dopytywania ambicjonalnie. Poprosił tylko o mocnego łyka spirytusu technicznego, aby poprawić swoją koncentrację i po krótkich, pewnych manewrach oraz przy asyście Kubańskiego oraz McGralla stojących na płozach śmigłowca wylądowali na tamie, płosząc tym samym wyraźnie zirytowane bobry, które zwykle w tym miejscu spotykały się w celu dokonania czynności służących podtrzymaniu bobrowego gatunku.
Piloci pozostawili ładunek na tamie - misja została wykonana. Pozostało już tylko zdążyć do Senaki nim rozpocznie się impreza sylwestrowa, czasu pozostało niewiele. Timoszwili przejął stery. Maszyna wzbiła się pewnie w powietrze, skierowała się na południe i została mocno pochylona, aby nabrać tak potrzebnej teraz prędkości. Mordoszwili schylił się, aby zerknąć na pożółkłą oraz podziurawioną mapę. Sprawdzał częstotliwość radiolatarni, która mogła ich bezpiecznie sprowadzić do Senaki, kiedy w kokpicie rozległ się krzyk Timoszwiliego... SPADAMY, straciliśmy śmigło!
Nim wszyscy na pokładzie zdążyli zorientować się co tak naprawdę się dzieje, Timoszwili wykonał piękne lądowanie awaryjne przy wykorzystaniu tylko tylnego wirnika. Wielka zaspa po raz kolejny tego wieczoru zamortyzowała upadek maszyny, a nasi bohaterowie, bezpiecznie mogli opuścić jej pokład. Kubański wyszarpał jeszcze z kokpitu radiostację, aby na częstotliwości 30.00 MHZ FM móc utrzymywać kontakt z pozostałymi załogami maszyn operującymi w tym regionie tego wieczoru.
Korzystając z kanistra ze spirytusem technicznym udało się rozpalić niewielkie lotnisko, przy którego cieple oraz popijając alkohol rozbitkowie oczekiwali na ratunek.
Po kilkunastu minutach zza horyzontu wyłoniły się potężne szperacze Mi8 pilotowanego przez Orzełowiliego. Maszyna okrążyła ich kilka razy, po czym pewnie wylądowała przy crash site. Piloci Whiskey 3 oraz Whiskey 4 wskoczyli na pokład maszyny, a dzięki uprzejmości doświadczonego pilota mogli się teraz raczyć przepyszną czaczą z zamontowanej na stale w przedziale towarowym śmigłowca, ogromnej szklanej butli z niewielkim, zardzewiałym kurkiem.
Podśpiewując i raz po raz podając Orzełowiliemu kubki czaczy, które ten opróżniał w nieprawdopodobnym wręcz tempie (wyrobionym zapewne dawno temu podczas jego misji szpiegowskiej w jednym z wojsk Układu Warszawskiego) nasi bohaterowie zostali dowiezieni w pobliże bazy kontyngentu Nato w Senaki. Pilot wykonał jeszcze pewny oraz efektowyny niski przelot nad pasem, czym po raz kolejny chciał zapewne podkreślić, iż król śmigłowców w tym kontyngencie jest tylko jeden i z całą pewnością nie jest nim nikt z pilotów Whiskey 3 oraz 4.
Mordoszwili, mocno już upojony, obserwował zmieniający się widok za oknem, gdy kołowali już do miejsca postojowego i w przypływie żalu za utraconą maszyną, syknął przez żeby tylko do Timoszwiliego - patrz, Orzelowiliemu żadna część dzisiaj z maszyny nie odpadła... Timoszwili nie skomentował, ukradkiem, otarł tylko łzy napływające mu do oczu, one też nie mógł odżałować straty ukochanej maszyny.
Po zatrzymaniu silników - wszyscy wytoczyli się na płytę lotniska, myśląc już tylko o rozpoczynającej się imprezie, gdy nagle w oddali, gdzieś w niezbadanych górach Kaukazu, zaobserwowali potężny błysk... Stanęli jak wryci i popatrzyli na Kubańskiego, ten nigdy nie tracił zimnej krwi, podniósł radio i na kanale obsługi naziemnej nadał krótkie: "proszę przygotować rezerwowe maszyny, musimy niezwłocznie startować..."...
Mordoszwili dziękuje wszystkim za niezapomniany wieczór i czeka na kolejne przygody w tym, jakże już rozbudowanym i fascynującym, uniwersum!